sobota, 31 lipca 2010

kurczak na słodko

Powróciła moja słabość do kurczaka.
Niezliczona ilość możliwości, kombinacji smaków przyciąga.
Tym razem mój wybór padł na skrzydełka.

Posoliłam skrzydełka, ułożyłam w naczyniu żaroodpornym, skropiłam olejem. Całość oprószyłam odrobiną przyprawy złoty kurczak, a następnie polałam słodkim sosem chili i 4 łyżkami miodu. Piekło się około 40 minut w 200 stopniach.
Efekt - cudownie słodki, odchodzący od kostek, ciągnący się jak karmel kurczaczek.

Zdjęć po upieczeniu nie ma bo wszyscy nie mogli się doczekać i zjedli zanim aparat wzięłam :)
Pyszności

niedziela, 25 lipca 2010

Poniżej dzisiejszy niedzielny deser.

I moje pomidorowe zbiory z własnej "hodowli"

sobota, 24 lipca 2010

przetwory cz. 3

Sobota dzień targowy :)
Dzisiaj mój wybór padł na wiśnie.

Cudowne, słodkie, soczyste, aromatyczne.
Kwintesencja słońca.
Postanowiłam to słonko zamknąć w słoikach na paskudne listopadowe dni.

Zrobiłam wiśnie na kompot, metodą mojej mamy.
Wiśnie układa się bardzo ściśle w słoiku, przysypując cukrem (na półlitrowy słoik, około półtorej łyżeczki), trzeba ugniatać mocno.

Pasteryzujemy na mokro lub na sucho. Po pasteryzacji w słoiku wiśnie zmaleją i wytworzą sok. Zimą otwieramy smak lata, dolewamy wody, dorzucamy goździk i kompot pycha.

Drugi wiśniowy wyrób to konfitura wiśniowa do herbaty lub na kanapki (ja lubię z białym serem) Wiśnie drylujemy, wrzucamy do rondelka i dosypujemy cukier brązowy trzcinowy - ja lubię drobny.

Proporcja to mniej więcej 3-4 łyżki na kilogram wiśni. Gotujemy na nie za dużym ogniu aż zgęstnieje, przekładamy do słoików i pasteryzujemy.

Zimą owinięci kocem dodajemy do herbatki i delektujemy się aromatem lata.

niedziela, 18 lipca 2010

przetwory cd

Wczoraj jeszcze w nocy się zmobilizowałam i zrobiłam marynowane bakłażany i cukinię do słoików. Skończyłam dobrze po 1 w nocy ale warto było. Potem wystarczy tylko otworzyć słoik, ugotować makaron, skropić oliwą i obiad gotowy, albo dorzucić suszone pomidory i kuleczki mozzarelli i gotowa przystawka... możliwości jest sporo.
  • 2 bakłażany
  • 1 cukinia
  • 8-10 ząbków czosnku
  • 2 szkl. wody
  • 100 ml octu z wina czerwonego
  • oliwa
  • tymianek/bazylia
  • sól
Bakłażany i cukinię smarujemy oliwą/olejem i smażymy najlepiej na patelni grillowej. Odsączamy na ręczniku papierowym.

Układamy ścisło w słoiku przekładając czosnkiem i przesypując tymiankiem lub jak ktoś woli bazylią. Zagotowujemy wodę, zdejmujemy z ognia, dolewamy ocet, solimy i zalewamy bakłażany. Zakręcamy, przechowujemy w chłodnym miejscu 2-3 miesiące.

sobota, 17 lipca 2010

przetwory

Te łyżki na skraju zdjęcia należały jeszcze do mojego dziadka. Tata mamy był synem cukiernika. Miał niebywały talent kulinarny, nie tylko do słodyczy. Niestety tylko z opowiadań wiem, jakie robił genialne makowce, ryby na święta, pasztety, mięsa, przetwory... Zostało trochę wspomnień mojej mamy, łyżki którymi mieszał w garnkach i gliniany dzban w którym dziadek peklował mięso, a ja trzymam jego łyżki.

Mimo upału wybraliśmy się dzisiaj rodzinnie na targ. Po urlopie mieliśmy w domu pustki, trzeba było uzupełnić zapasy ;). Nakupiliśmy moreli, malin, jagód, wiśni, bakłażanów i cukinii i wiele innych pomniejszych ;)

Z wiśni jutro będzie kompot do obiadu, z moreli dzisiaj powstał dżem (z pomarańczą), a jutro będzie crumble, część jagód zamroziłam a reszta będzie jutro z bitą śmietaną na deser, maliny zamrożone, żeby zimą mieć kawałek lata :)

Uwielbiam bakłażany i cukinie w każdej postaci... z grilla, pieczone, faszerowane, jako zapiekanki, jako roladki z niespodziankowymi nadzieniami, mogłabym jeść je na okrągło. Dobrze, że teraz są dostępne przez cały rok, chociaż niekiedy powalają cenami...
Gdybym miała chociaż kawałeczek ogródka, na pewno by je hodowała, niestety na balkonie się nie da (już i tak mój tata mówi, że niedługo to balkon będę mogła jedynie otworzyć bo mi cały zarośnie, pomidorami, poziomkami, truskawkami i ziołami - na szczęście straty nie są tak ogromne jakich się spodziewałam po urlopie)

Jeszcze przed wyjazdem nastawiłam nalewkę z mięty.
Dzisiaj w końcu znalazłam chwilkę żeby ją dokończyć.
Proces przebiegał następująco.
Miętówka

Wzięłam:
  • 0,25l spirytusu
  • 0,5l wódki
  • duuuuużo świeżej mięty
  • 0,5l wody
  • 750g cukru
Wyjeżdżając wsadziłam do dużego słoja miętę i zalałam alkoholem.

Stało tak sobie 14 dni (powinno 10), dzięki temu alkohol zyskał kolor prawie czarny.

Odcedziłam alkohol na sitku z filtrem do kawy.
Cukier wsypałam do wody i rozpuściłam - nie wolno zagotować i odstawiłam do ostygnięcia.
Potem trzeba wszystko wymieszać i rozlać do butelek.
Pijemy z cytryną i listkiem mięty mocno schłodzone.

Dżem z moreli i pomarańczy
  • 1 kg moreli
  • sok z 3-4 pomarańczy
  • cukier (w proporcji zależnej od smaku lub środka żelującego) u mnie 330g
  • dżemix/żelfix czy co tam jeszcze jest 3:1
Morele obgotowujemy i szybko wrzucamy do zimnej wody, zdejmujemy skórkę i wyrzucamy pestki (postępujemy jak przy sparzaniu pomidorów). Kroimy na małe kawałki. Cukier mieszamy z dżemixem w rondlu, wrzucamy owoce i wlewamy sok wyciśnięty z pomarańczy.

Całość doprowadzamy do wrzenia, gotujemy 5-10 minut i wkładamy do słoiczków,

zakręcamy i stawiamy do góry dnem do ostygnięcia

Pycha

czwartek, 15 lipca 2010

wróciłam

Witam, powakacyjnie.

Wiadomo, że wszystko co dobre szybko się kończy. I tak oto właśnie zakończył się nasz nadmorski urlop.
Pogoda dopisała, nie trzeba o tym chyba pisać ;)
Iście grecka była.
Miodzio, chociaż czasami i dla mnie było za ciepło, żeby nie powiedzieć że masakrycznie gorąco, mimo że należę raczej do ciepłolubnych.

Na samym wstępie urlopu wyjaśniła się sprawa temperatury Bąbla. Miał trzydniówkę. Temperaturą trzydniową (na szczęście nie 40 a "tylko" 38,7 stopni) uraczył nas jeszcze w domu a wysypkę miał już nad morzem, zniknęła po jednym dniu.
Uff mamy za sobą "ospę-nieospę" i trzydniówkę.
Na razie mi wystarczy (bo obie przecież w ciągu jednego miesiąca).

Bąblowi piasek się bardzo podobał - taka wielka piaskownica i tyle fajnych kamyczków :) woda z początku mniej, ale jak zobaczył, że tam też są kamyczki i to tak duuuużo to i do wody właził, pod baczną opieka Taty (oczywiście bez szaleństw, tylko do kolan bo to jednak Bałtyk a nie m. Śródziemne, chociaż w tym sezonie woda ciepła, bo koło 20 stopni, więc jak na nasze morze to ukrop).

Ludzi mimo kryzysu, zapowiedzi, że pogody nie będzie i tak było mnóstwo.

Na szczęście wieczorami, czyli po 20 dało się już spokojnie dojśc do morza i chociaż palce zamoczyć, bez groźby zadeptania.

Chmurki tez były imponujące - ale słonka nie zasłaniały ;)


Nieoceniona była jednak obecność moich rodziców. Pojechaliśmy razem, mieszkaliśmy oddzielnie, a jak upał plażowy dawał się Małemu we znaki to Bąbel wędrował do dziadków do pięknego parku w Cetniewie i sobie drzemał wsród drzw i innych maluchów z dziadkami, jednocześnie wdychając morskie powietrze (dla niewtajemniczonych park COS Cetniewo jest nad samym morzem, więc "park z widokiem" ).

Pogoda nie sprzyjała jeżdżeniu i pokazywaniu Bąblowi świata, który my już znamy (bo to mój chyba 24 pobyt w tym miejscu był), bo samochód to gorszy niż puszka sardynek, ale udało sie conieco.
Byliśmy w Helu obejrzeć foczki, trafiliśmy na porę karmienia, uciechy mnóstwo i ludzi też ;) a ja jako matka z wózkiem weszłam gratis - miły gest :) a ludzie kombinują, obniżają śmiesznie wiek dzieci, zawyżają swój, że już niby emeryci..... a koszt to 2 zł (słownie dwa złote polskie). Bąbel został zaopatrzony w koszulkę z foczką - wspieramy foki bałtyckie i foczkę poduszkę, która stała się ulubioną (bo od Dziadka ;) ).


Nie udało nam się co prawda pojechać do Gdyni do Oceanarium, ale nic straconego, za rok też czas, ale byliśmy w "mini oceanarium" w Jastrzębiej Górze - też fajne i bez tłumów.
Oto kilka okazów:

Był tez rekinek, ale zdjęcia wszystkie w biegu, bo pływał stanowczo za szybko jak na zdjęcia bez lampy, upał i mój brak umiejętności.

Z jedzeniem Bąbla tez na szczęście nie było problemów, bo on z tych co mogą jeść zawsze, wszędzie i wszystko :) Dlatego też żywił się rybą, zupą pomidorową i naleśnikami z serem. Smakosz jeden... skończył na wyjeździe rok i 4 miesiące i z tej okazji dostał wafelek od loda z bitą śmietaną, no i się zaczęło..... ale koniec brykania wracamy do surowej rzeczywistości - czyli zero słodyczy :) (ale nawet na urlopie fluoryzacja go nie minęła).

Zaliczyliśmy też oczywiście wszystkie możliwe wesołomiasteczkowe atrakcje porozstawiane na każdym rogu czyli małe karuzelki konikowe, łódeczki co się kiwają, "galopujące" koniki, ciuchcię i straż pożarną.


Ufff.... trochę się rozpisałam.
Życzę miłego wieczoru i chłodnej nocy.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...